poniedziałek, 5 marca 2018

Stare nowe piosenki

Od czasu do czasu zdarza się, że nie oryginalna wersja (lub najbardziej znana) danej piosenki tafia do mnie najbardziej, tylko jej cover. Bywa tak z różnych względów, najczęściej jest to kwestia aranżacji.
Dokładnie taka sytuacja ma się w przypadku Love is Blindness od U2. Bono śpiewa ją w sposób monotonny, zresztą zagrana jest podobnie. Nic tylko iść spać.


Kawałek ten powalił mnie dopiero gdy usłyszałam wersję Jacka Whit'a dostępną m.in. na ścieżce dźwiękowej z Wielkiego Gatsby'ego. Mamy tu świetną ekspresję wokalną, od razu czuć, że artysta przeżywa to co śpiewa. Instrumentalnie też jak słychać dzieje się więcej i choć z natury jestem zwolenniczką "mniej znaczy więcej", to w tym przypadku to "więcej" jest jak najbardziej usprawiedliwione.


poniedziałek, 26 lutego 2018

Sci-Fi

Ostatnio idąc do pracy przechodząc przez jedno z większych skrzyżowań w moim rodzinnym mieście spostrzegłam, że większość podróżujących posiadaczy czterech kółek jeździ samotnie. Wpadła mi do głowy myśl, że to straszne marnotrawstwo zasobów, bo w końcu można by się z kimś umówić, kto ma podobny dojazd do pracy. W dobie car-sheringu, ubera, itd, to aż dziwne, że nie zrobiło się to bardziej popularne. Rozumiem, że to trzeba się zorganizować, zgadać, podzielić kosztami. Mam świadomość, że nie zawsze właściciel auta ma też ochotę na branie dodatkowej odpowiedzialności za współpasażerów, albo po prostu woli jeździć w pojedynkę.

Nie mniej jednak wpadł mi do głowy taki pomysł, rodem z filmów ukazujących dalszą lub też bliższą nam przyszłość. Samochody modułowe! Jeżeli jesteś jedynym pasażerem, to nie potrzebujesz całego 5 osobowego samochodu tylko dla siebie. Jeżeli masz jednoosobowy moduł to masz silnik, kierownicę, fotel i trochę miejsca na tzw bagaż podręczny. Nie tracisz też energii na wprawienie w ruch tych setek kilogramów, które tworzą miejsca dla nieobecnych pasażerów.

Wyobraź sobie, że odwozisz rano dzieci do przedszkola i szkoły. Wsiadasz rano pod domem w trzy osobowy samochód przystosowany dla Ciebie i twoich dzieci. Odwozisz najpierw młodsze do przedszkola i tam też od razu zostawiasz jego moduł. Następnie jedziesz, że starszym do szkoły i tam też zostawiasz dziecko (w szkole) i moduł (pod szkołą). Następnie jedziesz spokojnie do pracy.
Jeżeli po dzieci przyjeżdża Twoja druga połówka też nie ma problemu - odbiera jedno dziecko z modułem spod szkoły, jedzie do przedszkola (lub w odwrotnej kolejności). Nie ma problemu z dublowaniem fotelików samochodowych, zabawą w wygodne ustawienie fotela i zagłówków czy też indywidualnym wystrojem wnętrza ;-).

Mam świadomość, że od strony technologicznej sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, chociażby kwestia bezpieczeństwa, sposobu bezpiecznego łączenia modułów i wiele innych. Stawiam na to, że najpierw do szerokiego użytku wejdą autonomiczne pojazdy elektryczne. No ale, pomarzyć zawsze można :-D


poniedziałek, 19 lutego 2018

Stare nowe piosenki

Jakiś tydzień temu usłyszałam w radiowej Trójce nową wersję jednej z najbardziej znanych / rozpoznawalnych piosenek norweskiej grupy A-HA. Utwór stary jak (mój) świat, wydany 1984 oryginał brzmi tak:


Pewnie nigdy nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie wspomniana wyżej nowa wersja z koncertu MTV Unplugged. No i zakochałam się! 
Nie ukrywam, że powiew świeżości wniosła rezygnacja z syntezatorów i popowego rytmu. Nagle słowa weszły na pierwszy plan by móc w pełni wybrzmieć. Tym sposobem z dyskotekowego kawałka dla urodzonych w czasach gdy dzieciństwo spędzało się na trzepaku, mamy piękną piosenkę o miłości. No i mamy wersję z 2017 r.:


Swoją drogą nie sądziłam, że MTV wróciło do robienia koncertów z serii unplugged. Ostatnio, gdy miałam tą (wątpliwą) przyjemność kontaktu z tą telewizją nie puszczali muzyki, tylko jakieś serialowe głupkowate miś-maś. 

sobota, 12 listopada 2016

Arrival - Nowy początek


Bolączką dzisiejszego kina SyFy jest jego mierny poziom. Dotyczy to zarówno nisko, jak i wysoko budżetowych produkcji. Są owszem filmy przyzwoite - przynajmniej w zakresie dostarczanej rozrywki (uniwersum Marvela), ale mamy niestety całą masę kina, które zamiast na scenarzystę większość kasy przekazuje na dział efektów specjalnych. Co za tym idzie mamy kiepski scenariusz, płytkie dialogi i znikomą fabułę okraszoną dużą ilością wybuchów, w kosmosie lub też na powierzchni naszej pięknej planety.

Na szczęście raz na kilka lat pojawia się scenariusz z górnej półki (najczęściej na bazie świetnej literatury), który dziwnym trafem zostaje zrealizowany. Tak właśnie stało się z Arrival - Nowy początek. Film powstał na podstawie opowiadania "Historia twojego życia" Teda Chianga. Już dawno nie zdarzyło mi się siedzieć w kinie z zapartym tchem jak oglądając dzieło Denisa Villeneuve. Dodatkowo, w końcu, film z gatunku Science Fiction nie traktuje widza jak totalnego idiotę, któremu trzeba wszystko tłumaczyć, a wszelkie niuanse podawać na srebrnej tacy jak obiad w Wierzynku.

Trzymający w napięciu, świetnie nakręcony, z nienachalną muzyką i pięknymi ujęciami. Dość surowy w efektach specjalnych, ale to wszytko służy obrazowi. Gra aktorska Jeremiego Rennera i Foresta Whitakera choć dość oszczędna w środkach wyrazu, to wspaniale wkomponowane w całość produkcji. Fenomenalna, jak zawsze, Amy Adams nie pozostawia widzowi nawet chwili na oderwanie się od srebrnego ekranu.

A o czym jest ten film?
Zaczyna się tak: Na ziemi pojawia się 12 statków Obcych. Nie przeprowadzają inwazji, nie zaczynają też terraformować Ziemi, nie zmieniają ludzi w niewolników, ani w jedzenie. Za to trzeba dowiedzieć się po co przylecieli. Żeby tego dokonać trzeba wymyślić sposób komunikacji, a to wcale nie jest prosta sprawa, gdy ze strachu przed nieznanym wiele osób dookoła ma ochotę przepędzić gości skąd przylecieli. Fenomenalna lingwistka Dr. Louise Banks(Amy Adams) zostaje zrekrutowana przez wojsko (reprezentowane tu przez Foresta Whitakera) aby tego dokonać. Towarzyszy jej fizyk Ian Donnelly (Jeremy Renner).


poniedziałek, 3 października 2016

Znaki przystankowe

Taka prosta rzecz, znaki przystankowe - do najczęściej używanych można zaliczyć kropkę i przecinek - taki zestaw dla bardzo początkujących. Już w pierwszych klasach szkoły podstawowej dodaje się do tego pytajnik i wykrzyknik.

Gdy mamy już opanowane podstawy, to można dorzucić jeszcze dwukropek, myślnik, cudzysłów i (o zgrozo!) średnik. No ale, to już zabawa dla zatwardziałych graczy.

 Wydawałoby się, że sprawa nie może być zbyt skomplikowana. Uczymy się w szkole języka polskiego od pierwszej klasy szkoły podstawowej, przynajmniej do osiągnięcia pełnoletności. Niestety z ubolewaniem stwierdzam, że jest dość spory odsetek naszego społeczeństwa, który nie zdołał opanować nawet podstaw.

Oto wiadomość, którą otrzymałam na pewnym portalu:

Witam. Ja 35 lat mieszkam okolice (miasto) 186cm 76 kg oczy piwne krotkie czarne włosy miły spokojny jesli chcesz poznac zapraszam na email ...

Albo:

hej co powiesz na nową znajomość 
czuję się bardzo samotny praca praca i jeszcze raz praca 
mam stałą pracę acz kolwiek pracuję w innych w firmach ponieważ by nie myśleć o samotności
brakuje mi uczucia pragnę kochać i być kochanym takim jakim jestem lubię piwko czuję się wyluzowany 
jestem nie śmiały romantyk piszę wiersze oraz teksty piosenek chciał bym z kimś spędzać czas z drugą połową 
wiem nic na siłę lecz kto nie szuka ten nie znajdzie może to ty
daj my sobie szanse się poznać zostawiam swój numer bo jak pisałem wcześniej praca sms lub skypa tak 
(tel)

Cały problem z korespondencją z taką osobą polega na tym, że często nie wiadomo co autor ma na myśli. Stwierdza fakt zamiast zadać pytanie i ma pretensje do ciebie, że nie wiesz o co mu chodzi. Takiej osobie nie przeszkadza też, że w zależności od tego gdzie wstawi się przecinki w jego tekście, wypowiedź może kompletnie zmienić znaczenie. 


Jest jeszcze na tym świecie inny rodzaj zła - człowiek który jest tak gorliwy w używaniu wykrzykników (głównie) i pytajników (rzadziej), że strach od takiej osoby odczytywać wiadomości. Ilość wykrzykników/pytajników waha się miedzy 15 a nieskończonością.


poniedziałek, 26 września 2016

Portal randkowy

Od jakiegoś czasu, jako zatwardziały singiel po trzydziestce, mam konto na jednym z portali randkowych. Niby nic strasznego (mamy przecież XXI w.). Przyznaję się, że nie potrafię się odnaleźć w tej formie zawierania nowych znajomości. Z moich dotychczasowych doświadczeń mogę powiedzieć, że na takim portalu można znaleźć kilka klasycznych typów użytkowników (Panów).

Oto krótka lista co najbardziej charakterystycznych osobników*:


  • Inko Gnito - Bez zdjęcia, profil uzupełniony w stopniu absolutnie minimalnym. Ostrzegano mnie, że to najczęściej panowie, którym żona się trochę znudziła i mają nadzieję mały "skok w bok". Masowa oglądają profile użytkowniczek, ale są dość wybredni w doborze ew. kandydatek.
  • Przyczajony tygrys, ukryty smok - kandydat z tej kategorii ma zdjęcie profilowe na którym widać niewiele, a najlepiej nic. W rubryce "o sobie" ma wpisane: jak coś się interesuje to napisz". Ci panowie myślą, że są bogami seksu i wszystkie laski dookoła tylko marzą, żeby to właśnie ON był jej mężczyzną. 
  • Jestem Macho, mnie kobiety nie wybaczo - Profilowe to standardowe selfie z piwem w puszcze i kiepskich warunkach oświetleniowych - widać trochę więcej twarzy niż u Tygryska, ale w zasadzie niewiele. Często na zdjęciach prezentują swój markowy dres :)
  • Moto Man - Prezentuję się ze największą miłością swojego życia - wyścigowym jednośladem.
  • Ja noszę dres, dres fajny jest - Zdjęcie wykonane w łazience w lustrze. Widać na nim pana bez karku, ale za to w koszulce z adidasa.
  • Obieżyświat - zdjęcie z wakacji w ciepłych krajach. A co! Stać mnie!
  • Smutasek - ma na profilu przynajmniej 4 zdjęcia zrobione w różnych miejscach i o różnym czasie i na każdym z nich ma wyraz twarzy jak wyprany z emocji, że podejrzewać go można o paraliż mięśni twarzoczaszki.
  • Hen hen! Tam w oddali - Panowie mają zdjęcia robione z odległości 15-20 metrów, najczęściej na szczycie góry, ew, na jakiejś polanie. Nawet ludzie z CSI ze swoimi magicznymi zdolnościami obróbki zdjęć nie zdołaliby dostrzec jak tak na prawdę prezentują się twarz ów dżentelmena.
  • VIP - Zdjęcie zrobione jest z przyzwoitej odległości i normalnym, dziennym oświetleniu. Już prawie jesteśmy w stanie zobaczyć twarz, naszego niedoszłego amanta, ale pół twarzy zasłaniają okulary przeciwsłoneczne.
  • Pospolitus Klasikus -  czyli normalny facet. Zdjęcie zazwyczaj sam zrobił komórką na tle własnego pokoju, tarasu, w ostateczności łazienki. Ani piękny, ani brzydki, facet jakich wiele. Chyba najbardziej szczery i autentyczny z wszystkich tutaj wymienionych.


* Podział głównie ze względu na zdjęcie profilowe; Opis czysto subiektywny.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Cycki

Po mojej ostatniej wizycie w kinie (Ekscentrycy czyli po słonecznej stronie miasta) natchnęło mnie do rozmyślań na temat damskiego biustu. W wyżej wymienionym filmie znalazła się scena, trwająca ok 1,5 sekundy gdzie zobaczyć można było nagie piersi bohaterki. Można by powiedzieć, że cóż w tym dziwnego, skoro chwilę wcześniej ów dziewczyna przeżyła upojną noc w z grającym główno bohatera Maciejem Sthurem.

Z drugiej zaś strony kadr z odsłoniętymi piersiami nic nie wnosił do filmu, fabuła ani wartość artystyczna nie zyskała absolutnie nic.

Tak na prawdę film to tylko wymówka, bo nad tematem zastanawiałam się już jakiś czas temu. Kilka lat temu w oczy rzucił mi się baner reklamowy z seksowną (patrz cycatą) panienką, skąpo ubraną w seksownej pozie (od fotoszopa aż kipi) reklamującą... odgrzybianie klimatyzacji samochodowej!

W czasach gdzie człowiek osiągnął tak wiele (od nanotechnologii do lotów kosmicznych i globalnej komunikacji) odwoływanie się wciąż do najbardziej podstawowych, zwierzęcych odruchów wydaje mi się z goła (;-)) nielogiczne. Przemycanie nagości do wszelkich możliwych dziedzin życia, epatowanie seksem jest wręcz wpisane w fastfoodowo-korpożycie gdzie wszyscy są piękni, młodzi i dobrze zarabiający.

Jeżeli zaś nie zgadzasz się z obecnym stanem rzeczy to jesteś moher, babsztyl i feministka. 

Mam świadomość, że to całe "useksowienie" nie robi już na nikim wrażenia, opatrzyło się i tyle. Może jestem przewrażliwiona i się czepiam, ale zastanawiam się gdzie jest w tym wszystkim granica ludzkiej godności... 

Czy rzeczywiście nie stać nas na nic więcej?